Czerwiec już za nami, więc nadszedł też czas, aby przedstawić Wam moje czytelnicze podsumowanie!
Szczerze muszę Wam powiedzieć, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona i zadowolona z ilości książek jaką udało mi się przeczytać w czerwcu. Biorąc pod uwagę, jak chaotyczny ten miesiąc był (uczelnie wyssała ze mnie ostatnie resztki energii życiowej, a przede mną jeszcze sesja, eh).
Początek miesiąca zaczęłam z "Lifelike" Jaya Kristoff'a. I tutaj muszę przyznać, że pozycja ta mnie rozczarowała. Chyba spodziewałam się po tym autorze czegoś równie brutalnego i krwistego jak "Nibynoc", a dostałam jej przeciwieństwo. Jeżeli interesują Was moje głębsze przemyślenia na temat tej pozycji, tutaj znajdziecie moją recenzję.
Po bolesnym rozczarowaniu postanowiłam sięgnąć po V. E. Schwab, z nadzieją, że jej "Zgromadzenie cieni" ukoi mój ból. Niestety tak nie było. Również i ta pozycja mnie niesamowicie rozczarowała! Tak bardzo pragnęłam, aby seria ta stała się moim nowym, ulubionym dzieckiem! A stała się przeciętnym klopsem. Nie wiem co się stało. Już w pierwszej książce nie polubiłam Lili Bard i miałam szczerą nadzieję, że zmieni się to po tym jak przeczytam drugi tom. Niestety znienawidziłam ją jeszcze bardziej! Cały czas czytając książkę czułam niedosyt, jakby czegoś w niej brakowało. Jedyne postaci, które polubiłam był Rhy (chociaż i on momentami grał mi na nerwach) i Holland (którego było zdecydowanie za mało!). Akcja wydała mi się wolna, pomimo tego, że wiele się w tej książce działo! Stwierdzam, że twórczość V. E. Schwab nie jest dla mnie. Oczywiście przeczytam ostatni tom, jednak na razie nie znajduje się on na mojej liście priorytetów.
Po dwóch porażkach postanowiłam sięgnąć po autora, który wiedziałam, że nie byłby w stanie mnie zawieść. Mowa tutaj o "Statku śmierci" Ricka Riordana. I tak jak przypuściłam, świetnie się bawiłam podczas czytania tej pozycji. Niesamowita historia i kolorowy humor Riordana pozwoliła mi się zrelaksować i zapomnieć o stresie dnia codziennego, co było wszystkim, czego potrzebowałam w tym chaotycznym i pełnym stresu miesiącu.
Po skończeniu przygód Magnusa Chase'a zrobiłam sobie przerwę od czytania (głównie dlatego, bo albo nie miałam czasu na czytanie, albo byłam zbyt zmęczona). I wtedy jak grom z jasnego nieba spadł na mnie Selerowy Maraton Czytelniczy Bestselerek! Podczas niego udało mi się przeczytać dwie książki, "451 stopni Fahrenheita" Ray'a Bradbury'ego i "The seven husbands of Evelyn Hugo" Taylor Jenkins Reid. Obydwie pozycje, choć tak skrajnie od siebie odmienne, pozytywnie mnie zaskoczyły. Świetnie mi się czytało "451 stopni Fahrenheita", zszokowało mnie to jak bardzo książka wydana w latach 50. XX. wieku trafnie opisała dzisiejsze czasy. Pomimo, iż spodziewałam się czegoś innego po "The seven husbands of Evelyn Hugo" muszę powiedzieć, że świetnie się bawiłam czytając losy młodej aktoreczki i jej poczynań w Hollywood w latach 50. XX. wieku. Co prawda domyśliłam się zakończenia, co na końcu trochę mnie rozczarowało (bo odebrało mi to frajdę w wypowiedzenia klasycznego "aaaach"), niemniej jednak powieść ta zasługuje w całości na pochwały, które zbiera ona za granicą.
Miesiąc skończyłam z "Codziennie fit" Marty Hennig. Potrzebowałam małej inspiracji i stwierdziłam, że ta książka świetnie się do tego nada. I się nie myliłam! Marta Hennig napisała świetny wstęp dla osób, które zaczynają swoją przygodę z fitnessem. Polecam tą pozycję każdemu, kto chciałby zacząć zdrowy styl życia, ale nie do końca wie jak.
I to by było na tyle, jeżeli chodzi o moje podsumowanie czytelnicze. Dajcie znać co Wy przeczytaliście w czerwcu! Czytaliście może którąś pozycji powyżej?
Życzę Wam miłego dnia i zaczytanego tygodnia!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz