sobota, czerwca 30, 2018

#1 "LIFEL1K3'' - JAY KRISTOFF



„Lifel1k3” Jaya Kristoffa to taka książka, która obdarzyła mnie różnymi emocjami, zaczynając od gniewu a kończąc na miłości... Przyznam, że nie wiem, jak ją ocenić. Z jednej strony ma ona wiele w sobie elementów, które mnie się nie podobały. Jednak z drugiej strony pozycja ta ma tak wiele do zaoferowania! 

Jay Kristoff jest jednym z moich ulubionych autorów. Bardzo podobała mi się jego współtwórcza trylogia „Illuminae”, a jeszcze bardziej jego samodzielne dzieło „Nibynoc”. Tak więc, jak tylko zobaczyłam, że wydaje on nową książkę, byłam pewna, że muszę ją mieć, bo będzie fantastyczna. Czy tak było? Nie do końca...




Zaczynając od początku, „Lifel1k3” to historia o 17-letniej Evie, która wraz ze swoim dziadkiem i najlepszą przyjaciółką, Lemon Fresh, mieszka na złomowisku. Tak, zgadza się. Oprócz dwójki najbliższych Evie ludzi, towarzystwa dotrzymują jej robot-pies Kaiser i mała logika Cricket. Jak to w książce post apokaliptycznej bywa, nic nie jest takie piękne, jak by się chciało. Silas, dziadek Evie choruje na raka, a jedynym wyjściem, żeby zdobyć pieniądze na lekarstwa dla niego, są nielegalne walki robotów, w których Evie bierze udział (brzmi całkiem fajnie, wiem). Po ośmiu niesamowitych zwycięstwach nadchodzi porażka, która prawie kosztuje dziewczynę życie. Jednak w momencie, gdy śmierć zagląda jej w oczy, dzieje się coś niesamowitego. Robot, przeciw któremu dziewczyna walczyła, nagle „umiera”. Wydawałoby się, że dziewczyna spaliła jego obwody mocą swojego umysłu... Ten moment na zawsze zmienia życie Evie, bo od teraz będzie ona musiała uciekać ale też odkryć nieprzyjemną prawdę o sobie, żeby móc ocalić tych których kocha...




Tyle, jeżeli chodzi o krótki opis książki. Na pierwszy rzut oka, brzmi ona całkiem nieźle, zwłaszcza, że była to moja pierwsza książka o robotach. Kiedyś próbowałam czytać Asimova, ale coś mi to nie wyszło. I wiem, nie ma co porównywać klasyki literatury z jakąś tam młodzieżówką, ale są to dwie jedyne pozycje o robotach, z którymi miałam styczność. 

Niestety, pod wieloma względami „Lifel1k3” rozczarowało mnie. Jednak zanim do tego dojdę, porozmawiajmy chwilę o tym, co mi się w książce podobało. Po pierwsze książka ta zawierała wiele fachowych pojęć, o których ja – laik w dziedzinie robotyki – pojęcia nie miałam. Fajnie więc było dowiedzieć się trochę na ten tak odległy dla mnie temat. Po drugie, sam motyw „lifelike'ów” i to jak one funkcjonują był fascynujący. Można powiedzieć, że są one pewnego rodzaju androidami, tylko że lepszymi. Lifelike wygląda jak człowiek, krwawi jak on i ma takie same potrzeby. Nie może jednak umrzeć, bo wszystkie zadane mu rany same się regenerują. Po trzecie, Jay Kristoff jest mistrzem drugorzędnych bohaterów! Wspaniałe postaci Lemon Fresh, Cricketa czy jednego z wrogów Evie – Preachera, dodawały książce humoru ale też różnorodności. I ostatnia rzecz, która zaparła mi dech to zakończenie... Z A K O Ń C Z E N I E jest rozbrajające. Na dobrą sprawę był to jedyny zwrot akcji, którego nie przewidziałam. I skoro już tutaj jesteśmy przejdę do omawiania tych elementów książki, które mi się nie podobały. Jak przed chwilą wspomniałam, zakończenie książki zawierał jedyny tzw. plot twist, którego nie przewidziałam. I chociaż autor próbuje zaskakiwać nas coraz to bardziej pokręconymi wydarzeniami, ja przewidziałam je na długo zanim autor o nich opowiedział. Zdecydowanie odebrało mi to część radości czytania. Niestety również nie polubiłam głównej bohaterki, Evie. Uważałam ją za osobę głupią, która nie potrafiła podejmować rozsądnych decyzji. Zamiast tego była ona jedną z tych głównych bohaterek, które za wszelką cenę chcą ocalić świat, pomimo tego, że szanse na to mają znikome. Co za tym idzie, momentami bardzo ciężko czytało mi się książkę, wręcz musiałam ją odkładać, bo nie byłam w stanie jej czytać. No i przechodzimy do ostatniego elementu, którego szczerze nienawidziłam. Wątek miłosny oparty na historii Romeo i Julii... Boże, widzisz i nie grzmisz! Dialogi były tak słabe, tak tandetne, że czytać się nie dało. Sam motyw zakazanych kochanków wywoływał u mnie odruchy wymiotne. Autor chciał za dużo... Zdaję sobie sprawę, że Jay chciał jak najlepiej, jednak dla mnie sceny te były po prostu słabe, słabe i jeszcze raz słabe. 

Jak widać mam mieszane uczucia w stosunku do tej pozycji. Niby coś dobrego w sobie miała, jednak przeważały u mnie podczas czytania negatywne uczucia. I żadne zakończenie nie nadrobi tego, czego książce brakowało od samego początku. Myślę również, że po prostu przyzwyczaiłam się do brutalności jaką Jay pokazał w "Nibynocy".



Myślę, że to wszystko co mam do powiedzenia na temat nowego dzieła Jaya Kristoffa. Czy polecam książkę? Oczywiście! Może mnie nie przypadła ona do gustu,uważam jednak, że każdy musi przekonać się na własnej skórze, czy ta pozycja jest czymś dla niego. 

Zaczytanego weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Zagraniczna biblioteka , Blogger